Kevin
Rano obudziłem się z okropnym kacem, ale to znak, że impreza
się udała. Oj tak, aż na same wspomnienia o tamtej lasce moje spodnie robią się
ciaśniejsze. Szybko wstaję, żeby się uspokoić i idę do kuchni. Na krześle
siedzi Joe.
-Wisisz mi tysiaka – mój braciszek mówi do mnie to z
uśmiechem na twarzy. Ale o jakiego tysiaka mu chodzi? Patrzę na niego i nagle
sobie przypominam, że ostatnio założyliśmy się o tysiaka… ale przecież to ja
miałem wygrać. Przecież on nie mógł przelecieć Tay… -No co tak patrzysz?
-Jaja sobie robisz? Przeleciałeś największą dziewicę w show
biznesie?!
-Niestety nie nagrałem tego, musisz uwierzyć na słowo.
Wczoraj nie była zbyt cnotliwa.
-No jakoś ciężko mi sobie to wyobrazić. Ale poczekaj chwilę,
muszę się napić i mi wszystko opowiesz. Ze szczegółami!
-Chciałbyś…
Podszedłem do szafki na której stała butelka z wodą i od
razu całą wypiłem.
-Kac?
-I to jeszcze jaki! Ale dobra, jak nie chcesz mi opowiadać o
Tay to porozmawiajmy o zespole.
-A co z nim?
-No jak to co z nim? Nie mamy skrzypaczki a trasa za
tydzień!
-A co z Nikki?
-Zrezygnowała bo ma problemy ze zdrowiem.
-Kurde… nie dobrze, to co my teraz zrobimy?
-Myślałem, żeby iść do szkoły muzycznej i zapytać o jakąś
zdolną absolwentkę.
-Ty to jesteś mądry!
-Dzięki.
Podszedłem do Joego i przybiliśmy sobie piątkę.
-To może z tej okazji, że zaliczyłeś Tay jakaś męska
impreza?
-Wiesz o tym, że na imprezę nie musisz mnie namawiać.
-A może weźmiemy Ashley?
-Dobry pomysł, dawno jej nie widziałem.
Joe
Cały dzień miałem
dobry humor, wspomnienie wczorajszego dnia napawało mnie jakąś dziwną radością,
teraz w końcu będę mógł w pełni cieszyć się z tego aranżowanego związku.
Uznałem, że wyjście do klubu z Kevinem nie było głupim pomysłem, byłem ciekaw,
co słychać u Ashley, lubiłem tę dziewczynę, była naszą przyjaciółką, ale
wyjechała. Wcale się jej nie dziwię, kochała Kevina, ale nigdy mu tego nie
powiedziała wprost, a on nie potrafił tego zauważyć. W czasie jednej z imprez
Kevin złamał jej serce, widziała go jak zaliczał Kim, wybiegła z domu w którym
się bawiliśmy, następnego dnia dowiedzieliśmy się że postanowiła zamieszkać u
dziadków, bo dawało jej to szansę chodzenia do jakiejś tam szkoły artystycznej.
Ja znałem prawdę, ale dla jej dobra nie powiedziałem Kevinowi prawdy.
Ashley przyszła z
przyjaciółką, którą poznała mieszkając w Chicago. Agnes. Ładna dziewczyna.
Trochę nieśmiała, mam tylko nadzieję, że nie kolejna cnotka, bo dopiero jedną
na prostą wyprowadziłem, nie mam ochoty na powtórkę z rozrywki.
Usiedliśmy w
boxie i sącząc jakieś drinki zaczęliśmy typową gadkę szmatkę. W sumie to
najwięcej mówił Kevin z Ash, my tylko wtrącaliśmy się jak mieliśmy coś bardzo
istotnego do powiedzenia. Po jakimś czasie stwierdziłem, że takie siedzenie
jest nudne, więc wyrwałem Agnes na parkiet, dając szansę Kevinowi na
wyjaśnienie sobie wszystkiego z Ashley, chociaż sądzę, że już to zrobili, mimo
że odkąd sie spotkali minęły raptem 2 dni. Starszy brat wziął ze mnie przykład
i po chwili on też wirował z Ash na parkiecie. Kiedy sie trochę zmęczyliśmy,
wróciliśmy do stolika.
-A jak nastroje
przed dalszą trasą? W końcu z tego, co wiem to przerwę mieliście tylko na
urodziny Joego, no plus te kilka dni żeby wytrzeźwieć- dawna przyjaciółka miała
ochotę na dalszą pogawędkę. Że też kobietom to się nigdy nie nudzi.
-Nastroje nie
najlepsze, nie mamy pełnego składu, nasza skrzypaczka złamała rękę. Musimy w
tempie ekspresowym kogoś znaleźć.
-To nie powinno
być takie trudne, w końcu każdy chciałby grać dla was, mimo że nie jesteście w
stylu muzyki klasycznej, to wpis w życiorysie "grałam dla Jonas
Brothers" otwiera mnóstwo drzwi.- Agnes ma ciekawe podejście do tematu.
-To może ty z
nimi zagrasz - słowa Ashley spowodowały, że poczułem jakby ktoś walnął mnie
patelnią.
-CO?!? -
zmówiliśmy się wszyscy troje.
-Grasz na
skrzypcach? - może pytanie brzmiało idiotycznie, ale byłem w takim szoku, że
nic innego nie umiałem wydusić.
-Tak wyszło, od 7
roku życia.
-Masz jakieś
plany na najbliższe 3 miesiące? - Kevin bardzo szybko przechodzi do konkretów.
-Nie ma i jestem
pewna, że z wami pojedzie.
-Ash, ja nie
potrzebuję adwokata.
-Sama mówiłaś, że
przydałby Ci się jakiś zastrzyk gotówki, a takie gwiazdy, na dodatek w sytuacji
kryzysowej na pewno nie poskąpią grosza.
-Ashley - Agnes
wyglądała na lekko zażenowaną wypowiedzią Ash.
-Poprzedni
pracownicy na pensję nie narzekali. To co, masz ochotę zaskrzypić na rockowo?
Nie usłyszałem
odpowiedzi, za to dostałem lekkie kiwnięcie głową.
Nick
Nie rozumiem tej dziewczyny. Raz jest normalna, a na drugi
dzień wścieka się z byle powodu. Mało tego, potrafi to zrobić w taki sposób, że
ja się czuję winny. Nie odbiera, nie odpisuje na sms’y… Na początku jakoś mnie
nie ciągnęło do rozmowy, ale w końcu to moja dziewczyna. Kocham ją i za nią
tęsknię. Więc wyszedłem z pokoju, powiedziałem tylko, że wychodzę i nie wiem,
kiedy wrócę, po czym poszedłem w stronę domu Summer. Był ładny wieczór, jak
zawsze z resztą w tej części Ameryki. Idąc chodnikiem, zauważyłem, że w moją
stronę idzie całkiem ładna dziewczyna. Szczupła, mniej więcej w moim wieku i
strasznie mi kogoś przypominała. Byłem wręcz pewny, że ją już gdzieś widziałem,
ale nie mogłem skojarzyć gdzie. Dokładnie się jej przyjrzałem. Czarne włosy z
mocno czerwonymi końcówkami, krótkie, ułożone w bardzo ładnie wyglądającym
nieładzie, czarna, dopasowana bluzka i czerwona mini, a w dłoni róża. Moje
wątpliwości rozwiały się, gdy mnie mijała, a ja nieświadomie spojrzałem na jej
buty. Stare, zwykłe, czarno – białe trampki, na których ktoś, kiedyś napisał
długopisem „N. J. = BFF”. Zatrzymałem się i odwróciłem.
-Tamara?
Dziewczyna też się odwróciła i spojrzała na mnie z tym
drwiącym uśmiechem.
-Już myślałam, że nie poznasz.
-I bym nie poznał, gdyby nie mój podpis na Twoich butach. Co
Ci się stało?
-Eh… miałam dzisiaj w szkole dzień patrona, czy coś. No nie
ważne… trzeba się było ładnie ubrać, to się ubrałam. I tak najładniej wyglądała
Twoja jasnowłosa, błękitnooka dupa.
-Ścięłaś włosy?
-A co, nie ładnie?
-Żartujesz? Już dawno miałem Ci powiedzieć, żebyś je ścięła,
no ale… jakoś nie miałem okazji – Tamy zaczęła się śmiać.
-Biedactwo. Gdzie idziesz? Mogę iść z Tobą?
-Idę do Summer.
-A, to nie. Idziesz do niej z pustymi rękami?
-Jak widać.
-Masz, daj jej to. Tylko nie mów, że ode mnie – dała mi
różę.
-Od kogo to masz? – spytałem podejrzliwie.
-Od jakiegoś chłopaka. Ogólnie, nie jestem nim
zainteresowana, ale kwiatka wzięłam. Jak już się wysilił, żeby go kupić… No
dobra, to Cię nie zatrzymuję, bo się Barbie wścieknie. Widzimy się jutro, okej?
-Jasne. To na razie.
-No cześć.
I
poszła w swoją stronę, a ja jeszcze chwilę stałem jak idiota z tą różą w ręku i
patrzyłem na moją oddalającą się przyjaciółkę. Naprawdę ładnie wyglądała. Po
chwili jednak znów zacząłem iść w stronę domu mojej dziewczyny. Było już
ciemno, gdy tam doszedłem. Oczywiście kulturalnie zapukałem do drzwi, ale gdy
nikt nie otwierał, a ja zorientowałem się, że są otwarte, wszedłem do środka.
Usłyszałem jęki jakiejś dziewczyny. Najpierw myślałem, że to jej brat się
zabawia ze swoją laską, ale wśród tych jęków rozpoznałem głos Summer. Nie
chciałem nic więcej wiedzieć, ale musiałem się przekonać, czy to prawda. Cicho
otworzyłem drzwi od jej pokoju i wtedy poczułem jak moje serce rozpada się na
kawałki. Szybko wróciłem do domu. Byłem wściekły, ale nie chciałem nic robić
zbyt szybko. Gdy wszedłem do domu, poczułem na sobie
zdziwiony wzrok moich braci. Spojrzałem na nich. Wyglądali, jakby czekali na
wyjaśnienia, lecz ja tylko westchnąłem, spuściłem wzrok i poszedłem do swojego
pokoju. Chwilę siedziałem na łóżku i gdy zastanawiałem się, czemu ona mi to
zrobiła, poczułem, że do moich oczu napływa coraz więcej łez...
a to szmata zdradziła go
OdpowiedzUsuń